Budapeszt 03.2024
Mając na uwadze fakt, że ta relacja jest pisana dość mocno po czasie wyjazdu nawet nie pamiętam dokładnie w czyjej głowie zrodził się ten pomysł wyjazdu nurkowego nie nad morze Bałtyckie. Po początkowych przetasowaniach personalnych ostatecznie zostaje trójka chętnych: Andi, Tomek i ja. Mnie przypada rola zebrania informacji i umówienia nas z lokalną bazą organizującą nurkowania w Molnar Janos oraz Kobanyi; Tomek z kolei zajmuje się organizacją noclegu i transportu jak również nabiciem nam gazów na pierwsze nurkowania. Zabieramy po twinsecie oraz stage S080 nitroxu 32. Wymagania bazy nurkowej są następujące: certyfikat overhead (którego nie posiadamy), najwyższy możliwy certyfikat nurkowania na mieszankach, certyfikat nurkowania w suchym skafandrze, ważne badanie lekarskie pod kątem nurkowania oraz ubezpieczenie nurkowe – wychodzi, że minimum: Dan Silver. Niemniej w miarę korespondencji okazuje się, że można wykupić w bazie ubezpieczenie krótkoterminowe za kwotę 7EUR dziennie. Niestety dwa dni przed wyjazdem okazuje się, że Tomek musi zostać w Krakowie. Jednak do końca wywiązuje się z przyjętych na siebie zadań: przebukowuje nam pokój hotelowy i nabija gazy. Andi z kolei staje na głowie aby załatwić samochód, który miał pojechać
w zupełnie inną stronę. Wyrazy wdzięczności również dla zaprzyjaźnionej z nami Tosi, która na swój sposób przyczynia się do powodzenia wyjazdu.
w zupełnie inną stronę. Wyrazy wdzięczności również dla zaprzyjaźnionej z nami Tosi, która na swój sposób przyczynia się do powodzenia wyjazdu.
Dzień pierwszy - piątek
Zajeżdżam umiarkowanym popołudniem do Tomka, na parkingu pod blokiem przed przeładowaniem naszych twinów i stage robimy analizę gazów a ja od razu oznaczam MODem butle. Dowiaduję się, że hotel już przebukowany, Tomek życzy powodzenia i ruszam do Andiego. Zrobiła się już godzina 16 wpadamy więc w korki na wyjeździe z Krakowa i na zakopiance. Strasznie ciężko mi jest uzmysłowić sobie, że jedziemy na weekend nurkowy w stronę Tatr. Granicę Polski przejeżdżamy w Jurgowie. Podziwiamy widoki w Tatrach słowackich i chwilę później zaczyna już robić szaro i zapada zmrok.
Przed 22 docieramy do hotelu, gdzie czeka na nas pierwsza ciekawostka: na dziedzińcu hotelowym znajduje się odkryty basen, w którym pomimo późnej pory i niskiej temperatury otoczenia pływa całkiem sporo osób. Basen jest wypełniony wodą termalną – tą samą, która jest w naszym pierwszym celu nurkowym czyli Molnar Janos.
Ja ogólnie mam dziwne wrażenie: jestem na wyjeździe nurkowym ale środku dużego miasta, gdzie non stop słychać tramwaje i ruch uliczny, nie słychać za to szumu morza i krzyku mew…
Dzień drugi - sobota
Hotel serwuje całkiem przyjemne śniadanie, napychamy się i opijamy kawy na zapas. Schodzimy na ulicę do samochodu i żeby nie tracić czasu zaczynamy składać sprzęt. Tak na ulicy, po której jeżdżą tramwaje – no nie do wiary. Podjeżdżamy pod Molnar, gdzie przed zamkniętą bramą czeka już kilka ekip z Polski. Po chwili nadjeżdża kierownictwo, otwiera bramę i wskazuje jak najlepiej zaparkować na niewielkim parkingu. Mamy szczęście, że udaje nam się zmieścić i nie jesteśmy zmuszeni zostawiać auta na ulicy. Po chwili celem pierwszego wprowadzenia podchodzi sympatyczny koleżka i rozpoczyna: „na początek najważniejsza informacja: toalety są tam..”.
Wskazuje również na sprężarkownię, wejście do korytarza, z którego rozpoczyna się nurkowanie, miejsce do relaksu. Przekazuje skąd wziąć taczki służące do transportu sprzętu w korytarzu.
Baza jest zorganizowana w ten sposób, że wzdłuż długiego korytarza zamontowane są ławy do sprzętu a przy każdym stanowisku zwisa metalowy okrąg do przyczepiania drobnego sprzętu. Nad każdym stanowiskiem zawieszona jest długi marker kierunkowy z numerem stanowiska. Po przywiezieniu swoich butli taczki są odstawiane na początek korytarza. Tym samym jeśli istnieje potrzeba dostarczenia sprzętu do sprężarkowni należy udać się po taczki a następnie wjechać nimi pod sprężarkę.
Ten korytarz jest naprawdę dość długi, z kolei gdzieś 2/3 długości znajdujemy boczne odgałęzienie, gdzie rezyduje szefostwo bazy a także znajduje się wejście do kawerny, w której rozpoczyna się nurkowanie z napisem przypominającym gdzie jesteśmy. Obsługa bazy włącznie z szefową co jakiś czas przechodząc koło nas zerka co tam właściwie robimy ze sprzętem i czy naprawdę wiemy gdzie to wszystko się przykręca i do czego służy. W końcu sygnalizują, że jak już skończymy to omówimy sobie pierwsze nurkowanie.
Idąc na omówienie zahaczamy o szefową, oddajemy wypełnione kwestionariusze i pokazujemy certyfikaty te nasze mieszankowe. Szefowa rzuca okiem na kwity, zerka datę ostatniego nurkowania wpisaną przez w ankiecie (trzy dni wcześniej) i już nie dopytuje o certyfikaty suchego skafandra. Podchodzimy więc z naszym prowadzącym do schematu jaskini.
I tu nagle kosmos: wychodzi, że długość oporęczowanych korytarzy to grubo ponad 5 km a głębokość dochodzi do 100m. Ale mówimy tylko o tych w miarę dotychczas znanych, niezbadane partie czekają na naszych przyjaciół Bartka P. i Banana. Woda płynie bardzo leniwie i jest bardzo ciepła (do 28 stopni do 10m, poniżej ok. 20 stopni.) Przewodnik pokazuje nam naszą pierwszą trasę, wyznaczamy punkt zwrotu wg gazu omawiamy zasady nurkowania i komunikacji – okazuje się jednak, że my już to wszystko wiemy. Nakładamy zabawki i udajemy się po schodach do wejściowej kawerny.
W wodzie czeka już na nas przewodnik, ubieramy płetwy, wskakujemy i rozpoczynamy sprawdzenie całego sprzętu wraz omówieniem: zawory, automaty, podanie głównego automatu, ciśnienie, rodzaj gazu, maski i latarki. Następnie zanurzamy się w trójkę na głębokość kilku metrów. I nic się nie dzieje, przewodnik pokazuje nam, że mamy po prostu zawisnąć. Nie bardzo wiemy o co chodzi, więc z przyzwyczajenia robimy po zmodyfikowanym v-drillu. Przewodnik początkowo jest jakby zdziwiony, widzę jednak, że za chwilę patrzy z uznaniem i pokazuje, że płyniemy. Za momencik znika światło z kawerny i jesteśmy już pod stropem. Przewodnik ogląda się kilka razy, ogólnie widzi jednak, że komunikujemy się z nim i między sobą na bieżąco – widać więc, że jest spokojny. W pewnym momencie pokazuje nam, żebyśmy złapali się poręczówki i zgasili latarki a sam podświetla niebieskim światłem jakieś ciekawe żyjątka na skale. Zawracamy koło 30 minuty, koło 55 wpływamy w okolice wyjściowej kawerny, gdzie są opustówki na powierzchnię i rozpoczynamy przystanek bezpieczeństwa. Po chwili przypływa jakaś większa grupa (i to chyba z dekompresyjnego nurka), która preferuje odbywanie tego przystanku trzymając się opustówki. Rozsuwamy się więc wraz guidem robiąc im miejsce, kończymy przystanek i wynurzamy się 1m/1m. Przewodnikowi wyraźnie się spodobało, więc obiecuje, że na kolejnego nurka popłyniemy dalej i nieco głębiej – w praktyce okaże się, że wpadło nam nawet minimalne deko.
Po wyjściu umawiamy się za 1,5h, przewodnik chyba zdaje relację szefowej a my wyłazimy po schodach na nasze stanowiska, zrzucamy twiny, suchary i lecimy po taczki, zawozimy butelki pod sprężarkę i udajemy się w miejsce chilloutowania, gdzie zresztą spotykamy akurat i przewodnika i chwilowo szefową. Po przywiezieniu
z powrotem twinów na stanowiska zjawia się guide asystuje nam chwilkę przy analizie gazów i oznaczaniu butli następnie omawiamy trasę i umawiamy się już za kwadransik w wodzie. Po wejściu jak zwykle kompletne sprawdzenie i spadamy na jakieś 5m. Tym razem już nie zawisamy dłużej, wymieniamy okejki i płyniemy sobie.
z powrotem twinów na stanowiska zjawia się guide asystuje nam chwilkę przy analizie gazów i oznaczaniu butli następnie omawiamy trasę i umawiamy się już za kwadransik w wodzie. Po wejściu jak zwykle kompletne sprawdzenie i spadamy na jakieś 5m. Tym razem już nie zawisamy dłużej, wymieniamy okejki i płyniemy sobie.
Po wyjściu znowu taczki i sprężarkownia a w czasie bicia, przebieramy się, żegnamy z załogą a szefowa bazy przypomina, że w kolejnym dniu jesteśmy umówieni z innym przewodnikiem przy bramie prowadzącej do Kobanyi.
Dzień trzeci - niedziela
Dzień zaczął się znacznie spokojniej niż poprzedni ponieważ jesteśmy umówieni pod bramą kopalni dopiero na 10.00. Więc na luzie pakujemy się w hotelu, zaopatrujemy organizmy w zapas kofeiny, przegryzany hotelowym śniadaniem. Auto zapakowane już na drogę do domu, Budapeszt o też porze nie zatłoczony więc spokojnie się toczymy mając spory zapas czasu.
Za dziesięć dziesiąta dociera nasz przewodnik, otwiera bramę prowadzącą na teren kopalni i zaprasza do jazdy za sobą. Za chwilę dojeżdżamy do bramy samej kopalni.
I tak sobie jedziemy i jedziemy korytarzami, zasięg komórek oczywiście za chwilę jest przeszłością. A ja mam poważne wątpliwości czy znalazłbym od razu drogę do wyjścia (i to tą na suchym lądzie ;-). Wapień w tym miejscu podobno zaczęto wydobywać ok 800 lat temu – posłużył on do budowy miasta. Długość tych znanych suchych korytarzy sięga 6 kilometrów niemniej wg przewodnika szacuje się, że korytarzy jest kilka razy więcej oraz, że ponoć są niewielkie ukryte przejścia do kolejnych z nich. Woda o temperaturze 11-13 stopni jest krystalicznie czysta i służyła do produkcji lokalnego piwa.
Dojechaliśmy w końcu na miejscówkę – wygląda to wszystko niesamowicie.
Pierwsze nurkowanie robimy w ogólnie wszem i wobec znanej kawernie z kręconą klatką schodową. Niestety od wyjazdu do czasu tworzenia tej relacji minęło trochę i nie przekażemy teraz wszystkich detali – w każdym razie mnie Kobanya się bardzo podoba i będę chciał dokładnie to wszystko sobie pooglądać. Po drugim nurkowaniu rozmontowujemy zabawki, przed bramą żegnamy się z przewodnikiem i ruszamy w drogę do Krakowa.
Relację spisał dla potomnych Maro.