Bałtyk 07-11.11.2024

Dzień pierwszy - czwartek

  Po ogłoszeniu wspaniałego pomysłu jakim niewątpliwie był wyjazd na Hel w okresie długiego weekendu listopadowego początkowo w klubie jak i w grupie zaprzyjaźnionych nurasów odezwały się głosy, że to konkretna jesień i będzie zimno, wietrznie i w ogóle kiepsko. Riposta (głównie z mojej i Krzysia strony) podnosiła, że przecież nawet jak się nie uda nic zrobić na otwartym morzu to jednak na zatoce też jest fajnie, a i jak zwykle będzie miło spędzić razem czas. Dodatkowym argumentem z mojej strony było to, że już co najmniej dwa razy byłem w tym właśnie okresie i jakoś Neptun bywał łaskawy, bo to i udawało się wypłynąć dalej np. na U-367, zwanego też potocznie „przełamanym” i zdarzyła się na zatoce tafla wody przypominająca lustro, a nie morze. Ostatecznie jednak co by nie mówić okazało się, że tym razem Neptun nie był w dobrym humorze i to co najlepsze wbrew prognozom, które wnikliwie czytaliśmy do ostatniej chwili. No nie wiem, chyba będziemy musieli przy następnym pobycie jakoś to z nim spróbować załatwić ;-). 
Ekipa jednak dopisała; z 5 Fal zameldowali się: Krzyś (wiadomo), Daro, Kurak i Norbert, do tego dwie zaprzyjaźnione śląskie grupy: Tosia i KrzyśO oraz Agata z Qbą. 
W czwartek wieczorem Krzyś tradycyjnie już wpada do mnie, ładujemy już przygotowane graty i nietypowo, bo nie prosto nad morze lecimy zgarnąć Darka. Tym razem Norbert troszkę nas odciążył zabierając część Darkowych zabawek w tym twina i stage. Lecimy jednak trochę ścieśnieni w trójkę osobówką z dwoma twinami
i ośmioma stage. Droga nawet mija szybko koło 1 w nocy jesteśmy na miejscu, gdzie czeka Norbert odkręciwszy uprzednio kaloryfery, bo jednak temperatura nie rozpieszcza. Po krótkim powitaniu ekipa się rozchodzi do łóżek – kolejnego dnia rozruchowo Trałowiec Munin.

Dzień drugi - piątek

  Oprócz nas nie ma innych chętnych, mając więc na uwadze zmęczenie po drodze, lekko zarwaną noc ustalamy wypłynięcie na Trałowca na sensowną w tych warunkach godzinę 12. Okazuje się, że wbrew zapowiedziom nawet na zatoce dość mocno faluje, w efekcie czego wypływamy w trójkę: Krzyś, Norbert i ja. Norbert decyduje się zabrać jednego stage więc skracamy czas denny w stosunku do tego jak zazwyczaj na tej pozycji. Ja i Norbert zarzucamy sprzęt jeszcze w porcie, po przypłynięciu na pozycję i wejściu do wody od razu zanurzamy się na piąty metr, gdzie czekamy na Krzysia. Po kilku minutach dociera Krzyś – robimy więc w trójkę stosowne sprawdzenie. Wszystko okazuje się prawie ok – do poprawy u jednego z nas jest długi wąż – na szybko przepleciony z kablem latarki. Jazda w dół – na 33 metrze wieszamy błyskacz, jeszcze trochę przegłębiamy, znajdujemy poręczówkę prowadzącą do dziobu wraku i już znowu możemy cieszyć się Trałowcem, uważanym przez wielu za najładniejszy wrak zatoki. Płynąc od działa w stronę rufy okazuje się jednak, że wizura delikatnie mówiąc nie rozpieszcza (i to mówię ja ;-). Za chwilkę się poprawia – znajdujemy na dnie kamerę zgubioną jak się okazuje tydzień wcześniej, bliżej nadbudówki znów się zaciera, a żeby było śmiesznie w okolicy rufy robi się całkiem przyzwoita. Przy kolejnej wizycie na nadbudówce niektórzy trochę się bawią przepływając przez nią starając się nie podnosić osadów. Jednak założony czas dobiega końca i trzeba wracać. 
Nurkowanie przebiegło na głębokości 36-40m, czas denny 30 minut. 
Po wyjściu na powierzchnię okazuje się, że buja jeszcze konkretniej ekipa bazy nurkowej informuje, że w związku z tym na kolejny dzień Abille to jest wszystko co są
w stanie zaproponować dodając od razu, że w niedzielę możemy zapomnieć o pomysłach typu: U-boot przełamany czy Franken bo oni nawet na Bryzę nie mają zamiaru płynąć. 
Wieczorem dociera Kurak i dwie śląskie grupy znowu mające na celu pływanie na Trałowca i Abille z brzegu przy porcie wojennym. Jak się jednak okaże niektórzy
z nich zarzucą ten dziwny pomysł i popłyną na Abille z nami.

Dzień trzeci - sobota

  W bazie spotykamy starych znajomych z Trójmiasta – byli rano na Trałowcu, tym razem na rebach, ale zdaje się, że wykręcili czas krótszy od tego co my zazwyczaj robimy na twinach. Tłumaczę to sobie tym, że chyba mogąc sobie nurkować na wrakach zatoki co weekend jak my na Zakrzówku, to może już im się przejadło czy co? Myślę, że gdybym miał reba – byłbym na czarnej liście u wszystkich przewoźników na Bałtyku, bo siedziałbym na dole ze dwa razy dłużej niż udaje mi się na oc ;-). Wypływamy w składzie: Krzyś, Norbert i ja, a także Agata i Qba. Okazuje się, że Agata z Qba właściwie nie mają zamiaru kręcić się po wraku ani też zwiedzać wnętrza lecz chcą zobaczyć stan łapaczy czy też poręczówki prowadzącej na Trałowca.
  Tymczasem Darek, który wybrał się ze znajomymi na wypłynięcie z Jastarni dzwoni i przekazuje, że jego wypłynięcie się opóźnia, ponieważ na wraku Ślązaka (Malutkiej) zaginął nurek, w związku z czym jego łódka jest ciągle na pozycji, do akcji już włączył się SAR i MW. Mamy jednak nadzieję, że wszystko skończy się dobrze
 i nurek się odnajdzie nawet pomimo relatywnie mocno rozbujanej już zatoki.
 Po przypłynięciu na pozycję okazuje się, że nie ma stałej opustówki, szyper rzuca prosiaka, znowu ja z Norbertem wyskakujemy pierwsi i tradycyjnie na piatym metrze czekamy na Krzysia, który dołącza jeszcze szybciej niż wczoraj. Po sprawdzeniu okazuje się, że już nic się zaplątało, zawory są w porządku, stage pod ciśnieniem, więc lecimy w błyskawicznym tempie na dół. Na 35 metrze wieszamy błyskacz, przegłębiamy trochę
i poręczujemy do wraku. Widoczność znowu szaleje, tym razem na dziobie jest całkiem niezła, a z kolei na rufie kiepsko. Odpuszczamy odpinanie stage
i zwiedzanie kotłowni – w końcu nie ucieknie. Czas dobiega pomału do końca, widzimy, że na opustówce oprócz naszego jest jeszcze błyskacz drugiej ekipy – zostawiamy więc poręczówkę, zabieramy błyskacz
i ruszamy w górę.
 Na przystankach bawimy się trochę z meduzami. Nurkowanie odbyło się tradycyjnie na głębokości 42-45 m. Czas denny 30 minut.
   Na nabrzeżu czeka na nas Darek z wiadomością, że nurka niestety nie uratowano. Kierownictwo bazy z kolei powtarza, że w niedzielę nurkowania się nie odbędą. Co najbardziej dziwne wszelkie prognozy wskazywały niedzielę jako potencjalnie najlepszy dzień na głębsze nurki poza zatoką. Wieczorem udajemy się więc do miasta – wypijamy kolejkę rumu za nieznajomego, ale jednego z nas i w niezbyt dobrych humorach wracamy sobie na kwatery.

Dzień czwarty - niedziela

  Część z nas dochodzi do wniosku, że już za dużo tego wszystkiego i postanawia ruszyć na południe w stronę domu. A reszta rusza na długi spacer w stronę otwartego morza, na górę Szwedów, później wzdłuż plaży na koniec cypla. Otwarte morze za cyplem okazuje się zaskakująco spokojne, sytuacja na zatoce to efekt południowego wiatru.

Dzień piąty - poniedziałek

   Jest też dniem powrotu Krzysia, Darka i mnie do domu. Postanawiamy więc na naszym pożegnalnym z Bałtykiem w tym roku nurkowaniu (znowu na Trałowcu) zrobić sobie zdjęcie z flagą. Oczywiście przy dziobie, (pozowaliśmy przy dziale) – wizura była powiedzmy sobie nieszczególna – więc zdjęcia nie zaprezentujemy. Znowu robimy 30 czasu dennego i kończymy przygodę z Bałtykiem.
  Reasumując – nurkowo mieliśmy lepsze wyjazdy bałtyckie. Tym razem sprawy poszły zupełnie inaczej niż zakładano. Myślę jednak, że na kolejnym my sobie z tym Neptunem pogadamy i w 2025 roku będą fajne wypłynięcia na dalsze wraki, bez zbyt mocnych prądów
i w dobrej wizurze. I tego wszystkiego na 2025 rok życzy ekipa 5 Fal i Maro – który i tą relację spisał :)
Szukaj